go za mojego wroga i każdemu, kto wchodzi z nim w konszachty grożę zemstą!
— I ja mścić się będę! — dodał Machmet aga z krogulczym nosem.
— I ja! — zawołał Machmet aga z twarzą buldoga.
— I my! — rzekli uniżono obaj Selimowie.
Skłoniliśmy się w milczeniu i wyszliśmy z Omarem, pozostawiając szanowną piątkę przekonaną, że wystraszyli nas dostatecznie, abyśmy zaniechali wszelkiej myśli poznania bliżej niegodnego Ben Adela i jego rodziny.
— Czy wiesz, sidi, o czem myślimy obaj? — rzekł Omar, kiedy znaleźliśmy się w przyzwoitej odległości od domu.
— O czemże? — uśmiechnąłem się mimowolnie.
— A o tem, aby przede wszystkiem odwiedzić tartak Ben Adela! — zawołał chłopiec z zapałem. — Jeżeli ten wstrętny Abdahan tak na niego, napada, to zgóry możemy przypuszczać, że jest to jakiś porządny i uczciwy człowiek.
— I mnie się tak zdaje, — odparłem. — Abdahan effendi wygląda na skończonego łotra, a jego przyjaciele nie muszą być lepsi od niego. Miejmy się na baczności, Omarze!
— Nic nam nie zrobią! — zaśmiał się chłopiec niefrasobliwie. — Ale, sidi, chodźmy prędzej, — dodał przebiegając tak szybko swymi krótkimi nogami, że mimowoli musiałem przyspieszyć kroku.
Strona:Karol May - Na granicy tureckiej.djvu/16
Ta strona została uwierzytelniona.
— 12 —