Strona:Karol May - Na granicy tureckiej.djvu/17

Ta strona została uwierzytelniona.
—   13   —

Po półgodzinie dość uciążliwej drogi, gdyż las miał wysokie i gęste podszycie, napotkaliśmy, zgodnie z wskazówkami Abdahana pierwszy strumień, przeszliśmy go w bród i szliśmy w tym samym kierunku dalej aż do drugiego strumienia. Ten nam nie sprawił kłopotu, gdyż wpadał do rzeki z lewej strony, przy trzecim zaś skręciliśmy wbok i idąc jego brzegiem, doszliśmy do niewielkiego, starannie zbudowanego mostku, po którym dostaliśmy się na drugą stronę. Teraz znajdowaliśmy się już w posiadłościach Ben Adela.
Nie chciałem pokazywać się mieszkającym tutaj ludziom, zanim ich nie obejrzę choć zdaleka, gdyż, choć opinja Abdahana o nich wywołała tylko mimowolną dla nich sympatję, wolałem nie poddawać się temu wrażeniu, a być, jak zwykle, ostrożnym i przewidującym. Posuwaliśmy się więc ostrożnie naprzód, rozglądając się wkoło, gdy nagle oprócz szmeru wody usłyszeliśmy oderwane dźwięki rozmowy, prowadzonej kobiecymi, czy dziecinnymi głosami.
Posunęliśmy się pocichu w tę stronę i ujrzeliśmy rodzaj altanki, utworzonej przez dwa buki, których splątane konary tworzyły rodzaj kopuły, wyrastające zaś wysoko od pnia korzenie — rodzaj ścian ażurowych, przez które z łatwością przenikał każdy wietrzyk, przynosząc z sobą wszelkie aromaty leśne. Było to miejsce bardzo miłe i zaciszne, jakby stworzone do rozmyślań i cichych rozmów z Bogiem i sumieniem.