Strona:Karol May - Na granicy tureckiej.djvu/18

Ta strona została uwierzytelniona.
—   14   —

Rozsunąwszy lekko gałęzie, zajrzeliśmy do tej improwizowanej altanki i spostrzegliśmy w niej siedzącą na ławeczce młodą i ładną kobietę o sympatycznym wyrazie twarzy, do której kolan tuliło się dwoje dzieci w wieku od lat dziesięciu do dwunastu.
Dzieci klęczały przed matką z pobożnie złożonymi rączkami i powtarzały za nią słowa pacierza. Była to modlitwa Pańska tłomaczona na język turecki.
Zdumieni i wzruszeni słuchaliśmy tych słów, wymawianych w języku obcym z gorącą wiarą i serdecznym uczuciem dla Tego, kogo Ojcem w niebiesiech mianowały.
.....I odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom, i nie wódź nas na pokuszenie, ale nas zbaw ode złego. Zbaw nas od prześladowań Abdahana effendiego i jego przyjaciół i uratuj ojca naszego tatusia i ojca naszej mamusi, którzy niewinnie w okowach jęczą. Ty jesteś dobrym Ojcem naszym, ulituj się więc nad nimi i powróć ich do nas, błagamy Cię o to z całego serca!“
Cofnęliśmy się cichutko i dopiero, kiedy głosy ich ucichły w oddaleniu, Omar zwrócił ku mnie błyszczące zachwytem oczy.
— Jaka to śliczna i dobra kobieta i jakie miłe dzieci! — rzekł.
— Kto to być może, Sidi?