— I obaj więźniowie zostaną nareszcie uwolnieni? — zawołał z rodzącą się napowrót nadzieją Ben Adel.
— Skądże, — odparł chłodno turek. — To, że ci łotrzy okażą się łotrami nie dowiedzie jeszcze, że twoi ojcowie mają ręce czyste. Tylko wyraźny dowód ich niewinności może otworzyć przed nimi drzwi więzienia.
— Błagamy Boga codziennie o ten dowód, — rzekł Ben Adel smutnie.
— Napróżno, — odparł pers z przekonaniem.
— Dlaczego? — podchwycił tracz. — Czy przypuszczasz, że jako chrześcijanin nie mogę się domagać sprawiedliwości?
— O, nie! zaśmiał się pers. — Twoja wiara nic mię nie obchodzi, tylko ponieważ ta sprawa jest tak zawikłana, iż tylko Allah może ci zesłać dowód niewinności twojego ojca, nie wierzę, aby zechciał to uczynić. Mój towarzysz jest czystej krwi sunitą, odrzuca więc zupełnie istnienie Allaha, gdyż do form religijnych wystarcza mu najzupełniej jego prorok. Ja jestem szyitą, a więc nie całkowitym niedowiarkiem, lecz połowicznym i dlatego nie wierzę, aby Allah chciał się interesować sprawami ludzkimi, a temwięcej spełniać wszystkie zanoszone do niego prośby.
— A ja wierzę, — odparł z głębokim przekonaniem Ben Adel.
— To się mylisz.
— Nie, to wy się mylicie.
Strona:Karol May - Na granicy tureckiej.djvu/22
Ta strona została uwierzytelniona.
— 18 —