że dałbym dużo, aby choć raz jeszcze w życiu spróbować.
— A co to był za napój? — zapytał Omar. — Mój sidi umie wszystko i gdyby tylko wiedział, jak się ów napój nazywa, potrafiłby przygotować wam jeszcze lepszy.
— Czy naprawdę? — zawołał pożądliwie grubas.
— Czy naprawdę? — powtórzyli, oblizując się, Achmetowie.
— Z wszelką pewnością, — potwierdził Omar poważnie.
— A więc powiem ci, że ów napój nazywał się „plencz,“ — rzekł Abdahan, patrząc nam wyczekująco w oczy.
— Plencz! — zawołał zdziwiony Omar. — Nie znam takiego napoju i nie piłem go nigdy. A ty, sidi?
— Owszem, piłem i ty piłeś go również, tylko napój ten nazywa się nie plencz, lecz poncz, — rzekłem spokojnie.
— Tak, poncz, poncz! — zawołał Machmet z ptasim dziobem.
— Poncz, poncz! — potakiwał Machmet z twarzą buldoga.
— Poncz, poncz, poncz! — bełkotał Abdahan, mlaskając językiem.
— Tak, to był poncz! Czy potrafisz go przyrządzić sidi?
— Tak, o ile będę miał wszystko, co jest do niego potrzebne.
Strona:Karol May - Na granicy tureckiej.djvu/28
Ta strona została uwierzytelniona.
— 24 —