przerażony i zagryzałem usta, aby się w głos nie roześmiać. Widocznie mieszanina cebul, czosnku i aloesu z cytrynami i arakiem wydawała mu się tak potworna, że, kto wie, czy na chwilę nie przypuścił nawet, że jego ukochany sidi chce wszystkich tutaj potruć. Ja jednak nie mrugnąłem nawet okiem i siedziałem obojętnie, dopóki Abdahan nie wtoczył się z powrotem.
— Już wszystko w kuchni gotowe, — rzekł zasapany. — Proszę, sidi, czy mogę zobaczyć, jak ty to będziesz robił? — dodał błagalnie.
— Pod żadnym pozorem, — odrzekłem poważnie. — Przygotowanie ponczu wymaga absolutnej ciszy i niezmiernego skupienia, gdyż przy tem należy wymawiać pewne zaklęcia, których siłę obecność osób nie wtajemniczonych niweczy zupełnie.
Wobec tego Abdahan musiał ustąpić. Zaprowadził mnie więc tylko do kuchni, gdzie rezydowała stale długa i chuda jak tyczka żona Abdahana, i wrócił do towarzyszów. Szanowna małżonka, wskazała mi rozłożone na stole przyprawy, podała odpowiednie naczynia i wraz ze służbą wyniosła się skwapliwie na dwór.
Zostawszy sam wrzuciłem przedewszystkiem na ogień cebule i czosnek i dopilnowałem, aby spaliły się na popiół, potem wrzuciłem aloes do przepływającego przez środek kuchni głębokiego rynsztoka i dopiero wtedy zabrałem się do zrobienia zwykłego ponczu.
Strona:Karol May - Na granicy tureckiej.djvu/30
Ta strona została uwierzytelniona.
— 26 —