Strona:Karol May - Na granicy tureckiej.djvu/31

Ta strona została uwierzytelniona.
—   27   —

Dla zwiększenia efektu zapaliłem go na końcu i taki płonący wniosłem do jadalni.
Trudno opisać, z jakim łakomstwem rzucili się wszyscy trzej na upragniony przysmak, powiem tylko, że dwie spore wazy zostały opróżnione w przeciągu pół godziny. Rzecz prosta, że wkrótce skutki tego nadużycia odczuć im się dały. Pierwszy Abdahan rozparł się szeroko na swoim siedzeniu, zamknął oczy i zaczął chrapać niemiłosiernie; za jego przykładem poszedł Machmet z twarzą buldoga, Machmet zaś z ptasim dziobem tak się poczuł bezwładnym, że musieliśmy go podtrzymywać, aby się nie zwalił na ziemię. Wreszcie zebrał resztki przytomności i zaczął się wybierać do domu. Odprowadziliśmy go kilka kroków, co zdawało się go niezmiernie rozczulać.
— Sidi, — bełkotał, — jestem twoim przyjacielem, czy zrobisz mi jedną łaskę?
— O ile będę mógł, — odrzekłem ostrożnie.
— Czy wybierasz się jutro na polowanie?
— Tak, od rana.
— A więc wstąp do mnie przedtem. Nie pożałujesz tego i pamiętaj, że należę do tych dusz, które żyją dla szczęścia innych. Czy przyjdziesz?
— Dobrze, będę u ciebie rano.
Zaledwie zdążyłem pożegnać się z nim i wrócić na swoje miejsce, gdy Achmet z twarzą buldoga otworzył oczy, z trudnością podniósł się z miejsca i skierował ku drzwiom. Musiałem go