Strona:Karol May - Na granicy tureckiej.djvu/34

Ta strona została uwierzytelniona.
—   30   —

który w zimie przeciągano odpowiedniej grubości trzcinę, imitującą komin, dla odprowadzania dymu z ogniska. Teraz w lecie komin taki był zupełnie niepotrzebny, wyrzucono go więc na śmiecie, a otwór zatkano gałganami. Ostrożnie, aby nic nadół nie upadło, wyjąłem gałgany co do jednego i pochyliłem się nad otworem. Na szczęście otwór był tak duży, że przyłożywszy oko do niego mogłem ogarnąć wzrokiem cały prawie pokój jadalny.
Ujrzałem też naszego grubasa siedzącego na zwykłym swoim miejscu; przed nim stał zupełnie nieznany mi człowiek i wyraźnie zdawał effendiemu jakąś relację.
— Więc mówisz, — rzekł ten ostatni, — że najprzód zmówili „Ojcze nasz,“ a potem kilka razy powtarzali tę obrzydliwą prośbę?
— Tak jest effendi.
— A może ci się tylko zdawało?
— Nie, effendi, Ci z pierwszego piętra musieli też słyszeć, bo stali bardzo blizko. Potem przyszli ci z drugiego piętra i powiedzieli, że jeżeli Bóg chrześcjan jest taki mocny, to zmusi Abdahana effendiego, aby własnymi ustami prosił tego Boga, żeby uwolnił effendiego od niego samego.
— Kłamiesz! — krzyknął poruszony Abdahan.
— Prawdę mówię, — odrzekł szpieg. — Gdyby tamci zechcieli mówić, toby ci potwierdzili moje słowa. Potem ci tutaj poszli do chaty leśnika, ale nie mogłem słyszeć, o czem mówili, bo byłem za-