szpieg zbliżał się wprost ku nam z miną, jakby przypadkiem tylko znalazł się na drodze do duany.
— Kto to? — zapytałem Machmeta agę.
— Mój czausz (podoficer), — odrzekł. — Jeżeli chcesz, to ci go przedstawię, a jeśli pozwolisz, to go zatrzymam przy sobie. —
— Jesteś tutaj panem, rób więc, jak sam pragniesz. Co do mnie, to poznam go chętnie. Czy to wojskowy? —
— Nie. Ja moich ludzi rekrutuję wśród miejscowej ludności. Uważam, że tak jest sprawiedliwiej. Ale wejdźcie i uważajcie ten dom za własny, a mnie za pierwszego waszego niewolnika. —
Z tymi słowami Machmet wprowadził nas do swego prywatnego gabinetu, który był zarazem jego sypialnią i w którym unosiły się nieustannie kłęby tytuniowego dymu, wskazujące, że Machmet aga z ptasim dziobem był namiętnym palaczem.
Czausz wszedł razem z nami, trzymał się jednak skromnie zdaleka i zdawał się być niezmiernie dumnym z tego, iż należy do tak wykwintnego jak nasze towarzystwa.
Posadziwszy nas na honorowych miejscach, Machmet aga uczęstował nas najprzód hymnem pochwalnym na naszą cześć, w którym wychwalał wszystkie nasze cnoty, stawiając na pierwszym planie moją umiejętność robienia ponczu, tego najlepszego pod słońcem napoju. Tę wyszukaną mowę zakończył aga zgrabnym zwrotem retorycznym, wyrażającym prośbę, abym dziś zechciał uczynić
Strona:Karol May - Na granicy tureckiej.djvu/39
Ta strona została uwierzytelniona.
— 35 —