wpół przytomny aga zaczął się rozwodzić nad swoim obecnym życiem.
— Wszystko byłoby dobrze, ze wszystkiego byłbym zadowolony, gdyby nie ten okropny zapach trupów, którego znosić nie mogę. —
— Zapach trupów? — powtórzyłem zdumiony.
— Tak jest w Turcji jest mnóstwo szyitów, którzy mają swój cmentarz w posiadłościach perskich i dokąd ich przewożą stale po śmierci. Otóż trupy te pachną tak niemożliwie, że delikatny węch agi znosić ich wprost nie może.
Jakby na potwierdzenie tego opowiadania drzwi gabinetu otworzyły się nagle i stanął w nich nawpół nagi człowiek z batem w ręku, prosząc o przepustkę na trzy muły i sześć trumien.
— Dobrze zaraz tam przyjdę, — rzekł Achmet.
Próżno jednak walczył z działaniem ponczu, w żaden sposób z miejsca podnieść się nie mógł i chwiał się na wszystkie strony, jak trzcina pod podmuchami wiatru.
Widząc wreszcie, że nic nie poradzi, wyciągnął z kieszeni pugilares i podał mi go, bełkocząc nawpół zrozumiale:
— Weź trzy znaczki i nalep je na rzemieniach przechodzących przez czoła.
— Komu? — zapytałem, nie rozumiejąc.
— Mułom. Persowie zawsze tam nalepiają. —
Otworzyłem pugilares i znalazłem w nim kilkadziesiąt znaczków komory perskiej.
Strona:Karol May - Na granicy tureckiej.djvu/43
Ta strona została uwierzytelniona.
— 39 —