runku przeciwnym temu, w jakim zginęły nam z oczu muły, rozmawiając głośno o najobojętniejszych w świecie przedmiotach. Dopiero, kiedy krzaki zakryły nas zupełnie przed oczyma patrzących z duany, skręciliśmy w bok i szybko zaczęliśmy się przedzierać przez zarośla. Rzeczywiście po kwadransie może takiej drogi usłyszeliśmy tupot idących mułów i głosy rozmawiających poganiaczów.
Zatrzymaliśmy się bez ruchu, śledząc po przez liście ruch małej karawany, która dotychczas trzymała się utartej drogi.
Nagle poganiacze skręcili wszystkie trzy muły na małą ledwie widoczną ścieżynkę pomiędzy gęsto rosnącymi krzakami. Nie wiedząc, co to ma znaczyć, postanowiliśmy przeczekać w ukryciu chwil parę i potem dopiero puścić się tą samą drogą, aby w dalszym ciągu śledzić tajemnicze trumny, które mi się coraz bardziej podejrzanymi wydawały. Już miałem dać znak Omarowi puszczenia się w dalszą drogę, gdy bystre ucho chłopca pochwyciło odgłos kopyt powracających zwierząt.
Zdziwieni tą wycieczką, przytarliśmy się znowu i ujrzeliśmy wszystkich trzech poganiaczów z ich mułami, jak doszedłszy do drogi, skręcili w inną ścieżkę i szybciej popędzili zwierzęta.
— Zobaczmy, gdzie oni byli i co robili, — rzekłem do Omara, bo teraz, jestem pewien dążą już wprost do granicy. —
Strona:Karol May - Na granicy tureckiej.djvu/45
Ta strona została uwierzytelniona.
— 41 —