Strona:Karol May - Na granicy tureckiej.djvu/48

Ta strona została uwierzytelniona.
—   44   —

— Od Abdahana! —
Nasz gospodarz był tak niecierpliwy, że nie pozwolił nam odpocząć, lecz natychmiast zaciągnął mnie do pokoju, w którym na kominie palił się suty ogień i który przeznaczył do robienia boskiego napoju. Rzecz prosta, że musiałem ulec jego żądaniu i zrobiłem mu odpowiednią ilość ponczu, która prawie wszystka spłynęła do jego żołądka. Zacny Machmet aga, tak samo jak jego towarzysz stał się po pewnym czasie bardzo rozmownym i opowiedział nam mnóstwo historji, z których wyprowadziłem ten pewnik, że obaj naczelnicy komor byli nietylko kreaturami Abdahana, którego w głębi duszy nienawidzili, lecz nadto sami na własną ręką prowadzili kontrabandę i oszukiwali się wzajemnie, jak się dało. Kiedy Achmet aga doszedł do takiego błogostanu, że musieliśmy go ułożyć na sofie, zabraliśmy się do odwrotu.
Była już druga po południu, postanowiliśmy więc, nie schodząc w dolinę, dojść lasem do samego tartaku, aby zobaczyć się z Ben Adelem i jego żoną.
Przedzierając się przez gąszcza zauważyliśmy stratowane krzaki i trawy i ślady kopyt mułów. Zboczyliśmy nieco za tymi śladami i o kilka kroków dalej ujrzeliśmy maleńką polankę, najzupełniej stratowaną i zdeptaną, na której poczuliśmy znowu ów okropny zapach zgniłego mięsa. Tutaj widocznie napełniono skrzynie owym won-