Strona:Karol May - Na granicy tureckiej.djvu/49

Ta strona została uwierzytelniona.
—   45   —

nym ciężarem, który miał naśladować zapach trupów, wieczornych na cmentarz. Oddaliliśmy się czemprędzej z tego miejsca i odetchnęliśmy dopiero swobodniej przy furtce ogrodu Ben Adela.
Zacni ci ludzie przyjęli nas bardzo serdecznie, a kiedy jeszcze ofiarowałem im moją pomoc w odszukaniu dowodów niewinności ich ojców, byli wprost zachwyceni, i żona Ben Adela ofiarowała nam kilka najpiękniejszych róż w dowód wdzięczności i zaufania.
Wróciliśmy do domu o zmroku. W jadalni było ciemno, żona zaś Abdahana oznajmiła nam, że mąż jej jest bardzo chory, że przed obiadem sam ugotował sobie ponczu z cebulą, czosnkiem i aloesem i że po wypiciu tego nektaru zrobiło mu się niedobrze i że od tego czasu ma gorączkę, ciągle się zrywa, majaczy i kłóci się nieustannie z kimś niewidzialnym, że nic nie powie, choć ów ktoś ciągle na to nastaje. Uspokoiłem dobrą kobietę, że życiu jej męża nic nie grozi i że jutro będzie mu już lepiej i poszliśmy na swój dach, aby udać się na spoczynek.
Następnego dnia Abdahan effendi poczuł się fizycznie o wiele lepiej, chociaż widocznie coś mu jeszcze dolegało, gdyż zamyślał się często i bezwiednie poruszał ustami, jakby sam z sobą rozmawiał. O tem, że sam sobie poncz przyrządził nie wspominał ani słowa, a i dwaj porucznicy milczeli również. Kiedyśmy tego dnia przynieśli mu dwuch zabitych niedźwiedzi, fizjonomja