Strona:Karol May - Na granicy tureckiej.djvu/51

Ta strona została uwierzytelniona.
—   47   —

słów, jest tylko głosem sumienia, które każę ci wyrzec się dotychczasowego życia i rozpocząć inne lepsze i czyściejsze. —
Na te słowa Abdahan porwał się z miejsca.
— Zdaje mi się, że to nie mnie, a tobie grozi wariacja. Czy masz mnie za zbrodniarza, który ma się poprawić? —
— Za co cię mam, to moja rzecz — odrzekłem ostro. — Pytałeś mi się, jaki środek jest najlepszy na twoją chorobę, odpowiedziałem ci, co o tem myślę. Ale jeżeli uważasz, że mój środek jest nie dobrym, lecz się sam, a mnie daj święty pokój! —
Z tymi słowami zostawiłem Abdahana samotnego i udałem się z Omarem do siebie. Tutaj, jak zwykle ułożyliśmy się na dachu, ja zaś otworzyłem nasz komin i zajrzałem do jadalni. Abdahan effendi siedział przez chwilę sam, poczem drzwi otworzyły się wolno i na progu stanął czausz. Szpieg przyszedł zdać raport, że wczoraj byliśmy na tartaku i rozmawialiśmy z Ben Adelem i jego żoną.
— Aha, to stąd mają owe prześliczne róże, które sobie w szklance na stoliku postawili. Zanadto się coś kręcą, — mruknął effendi. — Jeden z Selimów musi mi ich pilnować.
A może już byli w której z duan? —
— Owszem w obydwuch, — odparł czausz.
— Kiedy?