Strona:Karol May - Na granicy tureckiej.djvu/56

Ta strona została uwierzytelniona.
—   52   —

Następnego dnia, a była to niedziela, zostaliśmy całe przedpołudnie w domu, chociaż nasza obecność niezmiernie przeszkadzała naszym sąsiadom, którzy widocznie chcieli użyć naszego dachu jako doskonałego punktu obserwacyjnego.
Przed wieczorem dowiedzieliśmy się, że żona Abdahana zniknęła nagle i że pomimo najstaranniejszych poszukiwań znaleźć jej nie było można.
Kiedyśmy weszli do pokoju, stół był jeszcze nienakryty i Abdahan siedział przy nim z twarzą ukrytą w dłoniach.
— Kolacja będzie spóźniona, — rzekł głucho. — Moja żona odeszła odemnie.
Potem zerwał się nagle i, patrząc na nas osłupiałym wzrokiem, dodał głucho:
— Zdaje się jednak, że będę musiał powiedzieć! Ona mi też tak powiedziała. Oni wszyscy, chrześcianie, tak mówią, a przecież i ona była chrześcianką. —
W poniedziałek Abdahan uspokoił się nieco i jadł z jakąś zwierzęcą żarłocznością, zdawało się, że chce miotający nim niepokój zajeść.
W poniedziałek, około południa usłyszeliśmy nagle jakiś niezwykły hałas. Był to oddział wojska pod dowództwem oficera, który zaszedł wprost do karawanseraju tureckiego i tutaj się roztasował na wypoczynek. Przed wieczorem taki sam hałas oznajmił przybycie oddziału perskiego, który zajął miejsce w karawanseraju perskim.