Strona:Karol May - Na granicy tureckiej.djvu/57

Ta strona została uwierzytelniona.
—   53   —

Najbardziej charakterystyczną rzeczą było to, że oficerowie obu oddziałów pominęli zupełnie Abdahana effendiego i do żadnej z duan się nie zakwaterowali, lecz wybrali sobie grunt neutralny.
Po kolacji Abdahan effendi zwrócił się do mnie i rzekł, nie patrząc mi w oczy:
— Twoi sąsiedzi skarżą się, że nie mogą sypiać, tak im dokuczają owady. Obiecałem, że każę im oczyścić mieszkanie i wstawię inne meble. Pozwolisz, że i u ciebie zrobię to samo.
— Dobrze, — odrzekłem. Teraz pójdziemy do siebie, uprzątnąć niektóre drobiazgi, a za godzinę wyjdziemy na spacer i wrócimy, jak już mieszkanie będzie zupełnie gotowe. —
Poszliśmy na nasz dach, gdzie natychmiast podpełzłem do otworu.
Wszyscy pięciu, pochyleni ku sobie, rozmawiali z ożywieniem.
— Nareszcie się zaczęło, — mówił effendi. — Lepsze to niż oczekiwanie i przyspieszy nasze zamiary. Ja mam, jak wiecie, miękkie serce, ale jeśli mi kto staje na drodze tego usuwam. Ci czterej wylecą w powietrze, to już postanowione, a z żołnierzy część przeciągniemy na naszą stronę, a opornych zapakujemy do piwnic. —
Nie warto było słuchać dalej, wymknęliśmy się więc i ruszyliśmy na tartak.
Tutaj zastaliśmy nietylko gospodarzy i naszych sąsiadów, ale i przybyłych oficerów, którzy przyprowadzili z sobą obu więźniów. Byli to sta-