Strona:Karol May - Na granicy tureckiej.djvu/62

Ta strona została uwierzytelniona.
—   58   —

Oficerowie tymczasem siedli za stołem, ja zaś nakazałem ciszę i rozpoczęła się indagacja.
Czausz wypierał się wszystkiego, dowodził, że chciał zapalić cygaro, nie wiedząc nic o loncie i że tylko przypadek sprawił, iż ten ostatni tlić się począł.
Było to kłamstwo, któreśmy doskonale widzieli, nie można mu jednak było dowieść winy, gdyż nikt nie widział, żeby to on właśnie lont tam umocował.
Pozostali pięciu wypierali się również wszystkiego z minami tak niewinnymi, jakby trzech zliczyć nie umieli.
Wtedy oficerowie kazali wprowadzić więźniów, ale konfrontacja z nimi nie dała również najmniejszego rezultatu.
Wtedy obaj naczelnicy kazali przybyłym oficerom wziąść po kilku żołnierzy i przeszukać najstaranniej obie duany i dom effendiego, ale nigdzie nie znaleziono najmniejszego dowodu ich winy. Łotrzy tryumfowali, a Abdahan effendi zwrócił ku mnie swe złośliwe spojrzenie i rzekł ironicznie:
— A cóż, sidi, gdzie twoje słowo? Gdzie ta pewność, że ja to powiem. Wiem już, że nie jesteś oficerem, może więc jesteś koniokradem?
Nie odpowiedziawszy nic bezczelnemu łotrowi, podniosłem się z miejsca i zwróciwszy się do obu oficerów, rzekłem głośno:
— Poślijcie jeszcze raz do duan. Niech kilku żołnierzy spuści się do studni, a znajdą tam wej-