zbieraną, w części francuską, w części bułgarską. Widocznie dostawała mu się ona drogą datków; na nogach nosił chodaki.
— Co to za jeden? — zapytał raz Stojan zarządcy.
— Nie wiem, — była odpowiedź, — Na imię mu Nikoła. Przychodzi w sobotę wieczorem, odchodzi w poniedziałek rano. Wprosił się... —
— Więc dwie noce w czytelni nocuje?
— Nocuje i za to zobowiązał się myć podłogę. Przynosi ze sobą świece i, jak się zdaje, na czytaniu i pisaniu noce spędza. —
— Ciekawy człowiek. —
Nikoła zaciekawił Stojana, który zapragnął poznać go bliżej. W tym celu pewnej niedzieli przyszedł do czytelni późno. Przez szczeliny, okiennic świeciło się. Wszedł. Nie było nikogo prócz Nikoły, który, przy stoliku siedząc, pisał.
— Dobry wieczór, — pozdrowił go Stojan.
— Dobry wieczór, — odpowiedział.
— Cóż to... nocami pisujesz? —
Chłopak głowę odwrócił i odrzekł spokojnie:
— We dnie czasu nie mam.
Stojan podszedł ku niemu i przez ramię piszącego robocie jego przyglądać się począł.
— Co to? słownik przepisujesz? — zawołał zdumiony.
— A słownik. —
— I na cóż to? —
— Kupić nie mam za co, a nauczyć się chcę. —
Strona:Karol May - Na granicy tureckiej.djvu/69
Ta strona została uwierzytelniona.
— 65 —