Wszystko to, co dziś z taką szczerością opowiadam czytelnikom moim, do niedawna jeszcze było starannie ukrywaną tajemnicą. Wprawdzie wróble o niej świergotały na dachach, wprawdzie półgłosem opowiadano sobie o niej najbardziej fantastyczne szczegóły, ale nikt nie mógł dociec prawdy, a kto ją chciał zbadać gruntownie, tracił po pewnym czasie wątek i stawał się bezwiednym i mimowolnym narzędziem w ręku szajki bandytów, którzy śmiałość swoją doprowadzili do bezkarności. A jednak szajka ta składała się tylko z pięciu ludzi, którzy w sumie nosili zaledwie trzy imiona: dwuch Achmetów agów, dwuch Selimów agów i jeden Abdahan effendi.
Czterej agowie byli oficerami; Abdahan effendi nie zmieściłby się w żaden mundur, był to bowiem najtłuściejszy człowiek, jakiego mi się w życiu widzieć zdarzyło, nosił więc strój cywilny; nie będąc jednak oficerem, był w literalnem znaczeniu tego słowa — wszystkiem. Piastował on jednocześnie urzędy szecha (nauczyciela), kadiego (sędziego) i imama (duchownego), czyli był najbardziej wpły-