ki przez cenzurę turecką zatwierdzone, z po za nich atoli wysuwały się książki i dzienniki rosyjskie, serbskie i bułgarskie, te ostatnie w Bukareszcie lub Braile drukowane. Skąd one się brały? Wzdłuż Dunaju czuwały warty tureckie i nikogo bez pasportu i rewizji nie przepuszczały, a przecież dzienniki i książki napływały, napływały. Jak się do czytelni dostawały nie wiedział ani Stojan, ani Marko, który z tej racji wystawiał się na ostre ze strony zarządzającego wyrzuty.
— Skąd się to bierze? — mówił zarządzający, jeśli taki podejrzany egzemplarz do rąk mu się dostawał.
— Albo ja wiem! — odpowiadał dozorca. — Każdy kawałek z poczty przeglądam pilnie i stemplom się przypatruję. —
— I nic takiego poczta nie przynosi? —
— Nic.
— W takim razie ktoś podrzuca, — rzekł zarządzający. — Baczże i złap... a ja się z nim rozprawię... Gdyby, broń Boże, basza się o czemś podobnym dowiedział, na nas wszystkich spadłaby bieda wielka, a najprzód czytelnię by nam zamknięto. —
To ostatnie było dla Marka wielką do pilności w dozorowaniu podnietą. Ale nadaremnie czatował godzinami całymi, nikogo na gorącym uczynku nie pojmał, choć gazety zjawiały się stale i przez wszystkich z ciekawością czytane były.
Strona:Karol May - Na granicy tureckiej.djvu/76
Ta strona została uwierzytelniona.
— 72 —