Wreszcie zdecydował się wezwać do pomocy Nikołę.
— Nie wiesz, co się tu dzieje? — przemówił do niego pewnego wieczora.
— Aco? —
— Grozi nam nieszczęście wielkie. Czytelnię nam zamknąć mogą. —
— Co ty powiadasz? Jakim sposobem? — zapytał Nikoła.
— Widzisz!... — odrzekł na to Marko, pokazując mu gazetkę, którą umyślnie na pokazanie mu zachował.
Nikoła, przychodząc późno, nie spotykał się dotychczas z pismami tego rodzaju. Spotkanie się przeto wywarło na nim wrażenie silne.
Pochłonął gazetkę jednym tchem i... doznał olśnienia.
— Czytałeś to, Marku? —
— Ja... nie... Ja nie czytuję. Moja rzecz — pilnować, owóż pilnuję i mimo to, wciskają się pisma, ktore w czytelni być nie powinny. —
— Na cóż czytelnia? —
— Na pisma stemplowane, te zaś, — wskazał gazetkę, — ktoś cichaczem podrzuca... Chodzi o to, żeby winowajcę złapać... Ty mi musisz dopomóc.
— A cóż będzie z tym, co podrzuca? —
— Rozprawi się z nim zarządzający. Trzeba, żeby nam Turczyn czytelni nie zamknął, byłoby to bowiem nieszczęście. —
Strona:Karol May - Na granicy tureckiej.djvu/77
Ta strona została uwierzytelniona.
— 73 —