mniejszej oznaki bohaterstwa nie noszący, cichy, potulny i do tego kulawy, niejaki Stanko Radow, który przy szkole miejscowej pełnił obowiązki nauczyciela przy klasach niższych. On to dopuszczał się występku, który Nikołę zachwycał. Wyobraźnia jego poniosła szwanku trochę i do Stojana szepnął:
— Tegom się po Stanku nie spodziewał. —
— Czemu? spytał Stojan.
— Człowiek taki marny... —
— W marnym ciele piękna dusza. —
— Uhm... — odrzekł. — To być może.
Wnet Stanko w oczach jego wypiękniał. Potulny nauczyciel zajaśniał blaskiem heroizmu. Stanko tymczasem, niczego się nie domyślając, czytał dzienniki, z podełba niekiedy po obecnych prowadził i po chwili wyszedł.
— Idźmy za nim... — szepnął Nikoła do Stojana. Wstali i wyszli i wnet go na ulicy dopędzili, co im z tem większą łatwością przyszło, że nie spieszył się zgoła.
Stojan go pozdrowił, Nikoła odrazu zaczął:
— Tyś wielki człowiek, Stanku... —
Ja?... — zapytał ten ostatni ze zdziwieniom.
— Tak... ty... Za Dunaj chodzisz... —
— Za Dunajem noga moja nigdy nie była. —
— Stamtąd pisma, co w czytelni podrzucasz, przynosisz... —
Słowa te zmieszały Stanka.
— Widziałeś? —
Strona:Karol May - Na granicy tureckiej.djvu/80
Ta strona została uwierzytelniona.
— 76 —