— Jakże to? —
— A to tak; zabierajcie, noście, podrzucajcie, bylebym ja o niczem nie wiedział. —
— To dobrze, — Stojan na to.
— Kiedy dobrze, to i dosyć. —
— Wskażże nam, gdzie zabierać potrzeba. —
— A... — odparł. — Co do tego, najprzód się dowiedzieć i zapytać muszę... Nie odemnie to zależy.
— Od kogóż? — —
— Tego mi właśnie powiedzieć niewolno. —
— E, cóż tam... — zaczął Stojan tonem perswazji.
— A nie... — przerwał Stanko, — ani wam, ani nikomu, ani po przyjaźni, ani chociażby mnie. Turcy na gorących węglach piekli... — Zobowiązałem się, a obowiązek, wiecie, święta rzecz... —
Mówił to z takim spokojem, jakby zgoła nie chodziło o pieczenie na węglach i tak naturalnie, jakby to pieczenie nie wiele różniło się od siedzenia w oplecionej bluszczem altanie.
— Zobowiązałem się, — powtórzył.
— Przysiągłeś? — zapytał Stojan.
— Nie... Zobowiązałem się i tyle... Pytano mnie: „Nie powiesz?“ — odpowiedziałem: „Nie powiem“... i już. Teraz powiem, że wy wszystko na siebie bierzecie. Jam się tam w to wtrącać nie chciał, ale nie było pod ręką nikogo. Dla memlekietu mego gotów jestem zrobić wszystko, muszę jednak oszczędzać trochę głowy, bo dzieci drobne
Strona:Karol May - Na granicy tureckiej.djvu/82
Ta strona została uwierzytelniona.
— 78 —