Strona:Karol May - Na granicy tureckiej.djvu/84

Ta strona została uwierzytelniona.
—   80   —

się ono z dwuch izb, z których jedna była klasą, druga — kuchnią. Klasa nie posiadała ławek, ani stołów, świadczyły o niej książki na półce, tablica i zawieszona na ścianie jakaś odwieczna mapa Europy. Dzieci do nauki zasiadały na podłodze. Z powodu niedzieli izbę zajmowała rodzina Stanka: żona jego i pięcioro drobiazgu, śród którego najstarsza dziewczynka dochodziła lat ośmiu.
— Dobry wieczór, — odezwał się Nikola z proga.
Stanko na pozdrowienie odpowiedział, ale z siedzenia nie wstał, dziecko bowiem jedno na rękach trzymał, drugie mu na kolanach siedziało, trzecie się do niego przytulało. Odpowiedział więc tylko na pozdrowienie i dodał:
— Wczoraj na ciebie czekałem. —
— Moja wina, — odparł Nikola, siadając.
Usiadłszy pięścią się w czoło uderzył i dodał.
— To ta głowa wszystkiemu winna... zapomniałem. —
— Nie gniewaj się na siebie... To rzecz ludzka... Pamięć? hm... pamięć czepia się głowy za razem dopiero siódmym... Tyś dopiero zapomniał raz... i mnie to nie zdziwiło... zdawało mi się, żeś się rozmyślił. —
— Ale!... — zaprotestował Nikoła.
— O głowę chodzi, nie każdy gotów głową własną igrać. —
Jeżeli igrał ty, co dzieci masz... —
— Ja to co innego, to mój esnaf... zaczyna się on od abecadła i idzie, idzie precz do wszystkiego