co do czytania należy... Dzieci uczę a, b, c; starym mówię: czytajcie! i tak to poszło, aż doszło do tego, żem podrzucał pisma, których ludzie dotknąć się boją... Ale jabym głowy stracić nie chciał... Zdawało mi się, że i tybyś nie chciał także. —
— Pewnie nie chciałbym.
— Namyślże się... może się rozmyślisz.
— Gdybym się rozmyślił, toby znów spadło na ciebie? —
— Na mnie... nie, bom się już zdradził. —
— Więc trzeba kogoś? —
— Trzeba, ale takiego, co jakem wam mówił, dałby się na węglach gorących upiec i ani pisnął. —
— Jażem na to już odpowiedział. —
— Prawda, ale czyś nad tem myślał? —
Juści... myślałem. —
— To dobrze... Ponieważeś postanowił, trzeba jeno poczekać trochę na pozwolenie. —
Stanko powiedzieć coś jeszcze chciał, lecz głową jeno pokiwał i na żonę, która w izbie sąsiedniej koło wieczerzy się krzątała, zawołał.
— Weźno dziecko, — rzekł do niej, podając jej niemowlę, co mu na rękach spało. — Mam się z człowiekiem wedle książek rozprawić. —
Żona dziecko zabrała, on zaś wstał i po chwili wrócił. Powracał, zdawało się, z niczem, usiadłszy jednak obok Nikoły, z rękawa wysunął i przy nim położył druki, składające się ze złożonego w kil-
Strona:Karol May - Na granicy tureckiej.djvu/85
Ta strona została uwierzytelniona.
— 81 —