— A no, — strzeliła mu do głowy myśl, — spróbuję.
Do rowu się spuścił i jął szukać sposobu wdrapania się na wał.
Turków odznacza niedbalstwo w utrzymywaniu fortów w czasie pokoju, dlatego też z łatwością spuścił się Stojan do rowu i bez trudności wynalazł mur opadły, po którym, jak po stole na wał się wydostał, tuż pod samą prawie budką.
Wychylił się ostrożnie i do wnętrza jej zajrzał. Żołnierz spał rzeczywiście. Stojan obszedł budkę dokoła i po stoku wewnętrznym spuszczać się zaczął ku miastu. Nagle o uszy jego obił się okrzyk:
— Dur (stój)!
Był to obchodzący podwale patrol. Na ten okrzyk Stojan puścił się pędem przez wygon ku budowli, która maskowała sobą ulicę, prowadzącą do środka miasta. Liczył na to, że się budowlą zasłoni, usłyszał jednak za sobą pogoń, która za chwilę dopędzić go miała. Instynktownie obejrzał się wkoło i ujrzał z jednej strony stojącą beczkę, z drugiej namiot cygański, z pod którego widać było gołe nogi śpiących. Nie namyślając się długo do beczki wskoczył i przykucnął. W tej chwili żołnierze nadbiegli i, nie widząc nikogo w ulicy, wymyślać poczęli!...
— Pezewenk!... Czapkin!... uciekł!... Dostanie się on kiedyś w ręce nasze!...
Strona:Karol May - Na granicy tureckiej.djvu/89
Ta strona została uwierzytelniona.
— 85 —