Strona:Karol May - Na granicy tureckiej.djvu/90

Ta strona została uwierzytelniona.
—   86   —

Cyganie się pobudzili i z namiotu powyłazili. Żołnierze klęli i spluwali, zawrócili wreszcie i ku wałom pociągnęli.
W chwilę później Stojan z beczki wylazł i przeszedł mimo cyganów, którzy na niego ze zdziwieniem patrzyli. Nie oddalił się jednak i pięćdziesięciu kroków gdy stara cyganka, mrugnąwszy na towarzyszów, śladem się za nim udała, Stojan minął ulic kilka, wszedł na mahałę bułgarską i zatrzymał się przed drzwiami swego dawnego mieszkania. Na co liczył, nie wiedział sam, pragnął tylko choćby krótkiego spoczynku, aby wzmocnić osłabione siły. Niestety w musafirłyku spotkał gospodarza, który na jego widok plasnął ze zgrozą w ręce i po zaptijów chciał posyłać.
— Nieszczęsny! — zawołaj — po co ty tu?... Tyś jedno turczę zabił i do mnie przychodzisz?... Ja nie mam krwi mojej do wylania... Nie... Ja... ja... — bełkotał, — ja ciebie zaptijom oddam!
— Nie oddasz, ojcze! Nie popełnisz podłości takiej! — zawołała córka gospodarza, która na ostatnie jego słowa do izby weszła.
— Ależ on mnie gubi!... odparł hadżi. — Zamiast niego ja na szubienicę pójdę, jeżeli wiadomem będzie, żem mu przytułek dał! Zresztą, niech on wychodzi natychmiast!... Wychodź!... Uciekaj!... zapomnij, żeś próg mój kiedykolwiek przestępował!... Wychodź!...
Stojan poznał, że mu nic innego nie pozostaje, tylko opuścić schronienie, które mu się tak bez-