piecznym wydawało. Teraz powinien je opuścić jaknajprędzej, ażeby uprzedzić ruch na ulicach. Nic więc nie mówiąc, wyszedł, na ulicy w lewo się zwrócił i ruszył, nie oglądając, po za siebie, a za nim, jak cień wierny pociągnęła stara cyganka.
Stojan miał do wyboru dwa schronienia: jedno u przyjaciela, drugie u Stanka. Byłby wybrał to pierwsze, ale do przyjaciela było daleko, a ruch na ulicach mógł się zacząć lada chwila. Dlatego to na lewo się udał i szkoły dopadł. Na szczęście drzwi znalazł otwarte, wszedł i ze Stankiem się w pierwszej izbie spotkał.
— Prawiem się spodziewał ciebie, — rzekł ten ostatni po pierwszych wyrazach powitania.
— Ukryć się potrzebuję.
— No, wiem... przetrząsają tu za tobą Turcy miasto całe; robili wczoraj rewizję u zarządzającego, gdzieś mieszkał. Dragan wyjechał i nie może cię natychmiast wyprawić do Rumunji... Zostaniesz u mnie do wieczora, wieczorem zaś coś dla ciebie obmyślimy. Tymczasem zaś... chodź...
Zaprowadził go do komórki i pokazał mu na wypadek wszelki wyjście tylne, otwierające się na przesmyk pomiędzy domami..
— O przesmyku tym Turcy nie wiedzą... Wyprowadza on... wiesz... po za ogrodem Dragana na sam brzeg Dunaju. Gdybyś potrzebował uciekać, nie biegnij do brzegu, ale przez mur skacz do ogrodu. Ja uprzedzę matkę Dragana... to prawa bułgarka... ona ciebie uchronić potrafi.
Strona:Karol May - Na granicy tureckiej.djvu/91
Ta strona została uwierzytelniona.
— 87 —