Zamienił Stanko ze Stojanem jeszcze frazesów kilka i odszedł, Stojan na spoczynek się ułożył.
Przed domem cyganka stara czekała długo, bardzo długo, aż wreszcie stanowisko swoje opuściła i udała się wprost do konaku.
— Ja do samego baszy, — rzekła urzędnikowi, który na nią pytająco spojrzał.
— Cóż ty do paszy masz?
— Mam ja mu powiedzieć takie słowo, za które mnie pariczkami (pieniędzmi) obsypie.
— Da ci ghurusz jeden.
— Nie... tysiąc.
— Eh?... — odezwał się urzędnik. — Toś ty może Stojana Kriwenowa wytropiła? Z tem nie potrzeba ci do paszy iść... prowadź... gdzie on?...
— A moich tysiąc ghurusz!... zawołała cyganka płaczliwie.
— Najprzód zaprowadź i pokaż, a potem pogadamy.
Cyganka zakaszlała się, pochyliła, płachtę na głowę naciągnęła i przodem podreptała, a za nią sunął aga z oddziałem zaptich.
Cyganka z początku nie spieszyła się, potem jednak żwawiej, ulic kilka minęła i stanęła.
— Oto tu... — rzekła, oczami pokazując.
— Tu... hm? — odrzekł aga. — To szkoła.
Zwrócił się do zaptich, a oczy jego wyrażały zapytanie.
— Na Stanku niema podejrzenia?...
Strona:Karol May - Na granicy tureckiej.djvu/92
Ta strona została uwierzytelniona.
— 88 —