Strona:Karol May - Na granicy tureckiej.djvu/96

Ta strona została uwierzytelniona.
—   92   —

jeden z nich spostrzegł drzwi do komórki, pchnął je i próg przekroczył. Za nim poszli inni. Drzwi od komórki otwarte były, poszli więc dalej, oglądając się ostrożnie i ściskając rewolwery i tasaki w dłoniach. Na podwórku znaleźli dnem do góry wywrócony cebrzyk, garnków parę natłoczonych, miotłę i śmiecia kupę. Jeden z zaptich cebrzyk nogą dnem na dół przewrócił — pod nim Stojana nie było. Oglądali się, podwórko otoczone było murem, miejscami rozwalonym, za którym ciągnęły się ogrody, place, przesmyki. Zaptije spoglądali, zaglądali, oglądali, wreszcie jeden z nich do agi z raportem się udał.
Aga, który zatrzymał przy sobie zaptich kilku, gdy raportu wysłuchał, kazał Stanka pod wartę wziąć, sam zaś na podwórko wyszedł, rozglądnął się, ręką machnął i do powrotu rozkaz dał.
— A tego pezewenka, — rzekł, przez klasę przechodząc i na Stanka palcem wskazując, — wziąć, związać i do apsu wsadzić.
Jak rozkazał, tak się stało. Aresztowanie Stanka na ludności ruszczuckiej wywarło wrażenie przygnębiające. Cichy ten, potulny człowiek nikomu jeszcze nie zaszkodził, a każdemu, czem mógł dopomógł.
Nie przedsiębrano jednak nic, czekano sprawy. Niestety ta pogorszyła jeszcze położenie Stanka.
— Może Bóg da, że obronną wyjdzie ręką mówili jedni.