Strona:Karol May - Na granicy tureckiej.djvu/97

Ta strona została uwierzytelniona.
—   93   —

— Trudno — odpowiadali ci, co do konaku wstęp mieli.
— Czemu?
— Gada.
— Jakto... gada?
— Prawi Turkom prawdę w oczy.
— Onże był zawsze taki milczący!
— Milczał, póki gadać nie trzeba było, ale teraz gada, a tak spokojnie, jakby w kawenie rozmawiał.
— Skądże wiecie o tem?
— Słyszeliśmy od zaptich, którzy do naszej dugiany (sklepu) przychodzą i mastykę (wódkę) piją.
Stojan na te wiadomości westchnął i w duszy poprzysiągł pomścić na wrogu każdą krzywdę przyjaciela.
Tymczasem, kiedy ogólnie wiadomym się stało, że sprawa Stanka uważaną jest w konaku za przepadłą, matka Dymitra udała się do sędziego i obiecała mu pięćset medżidżi za uwolnienie nauczyciela.
Konferencje o tem trwały czas jakiś, wreszcie aga zjawił się u Dymitra i rzekł:
— Ten wasz Stanko głupszy aniżeli sobie wyobrazić można.
— Dlaczego?
— Więzienie miał otwarte, wyjść mógł i... nie wyszedł.
— Czemu?