Strona:Karol May - Na granicy tureckiej.djvu/99

Ta strona została uwierzytelniona.
—   95   —

— Nie będziesz chleba odjadał nikomu, — rzekła kobieta wzruszona.
— Zatrzymaj, babo, pariczki swoje, przydadzą się na co innego, bo ja tak, czy owak jestem człowiek przepadły. Życie moje nic już nie warte...
— Dla dzieci twoich...
— Ani dla dzięci moich, ani dla nikogo, babo... — odparł z westchnieniem. Zostawcież mnie i pozwólcie, ażebym narodowi memu usługę ostatnią oddał tem, czem jeszcze mogę.
— Czem? — zapytała.
— A no śmiercią. Gdybym uciekł wstydby mi było wszystkich.
— Czy nie żal ci żony i dzieci, Stanku?
— Cóż ja im pomogę? Życiem nie, śmiercią zaś...
— Mniej jeszcze... podchwyciła.
— O, nie, babo... odrzekł spokojnie. — Gdy mnie Turcy za pieniądze wypuszczą, dzieci moje powiedzą: „Miałyśmy ojca żebraka.“ O ja obmyśliłem wszystko i wiem, bo po mojemu lepiej będzie. Ty mnie rozumiesz.
— O!... — odrzekła.
— Niech się dzieje wola Boża.
— Niech się dzieje... — powtórzyła.