biorę, nie może być mowy o przypadku.
— A gdyby cię poznano?
— To i wtedy jeszcze mam się czem bronić.
— Pięćdziesięciu przeciw tobie jednemu, to trochę za wiele!
— Lepiej, żebym ja się sam na niebezpieczeństwo naraził, niż żeby potem, podczas napadu, miało zginąć wielu.
— Ale jeśli ten jeden jest człowiekiem, którego głowy i rąk potrzebują drudzy, to lepiej, żeby się nie narażał.
— Być może, że masz słuszność, spodziewam się jednak, że mi szczęście i tym razem dopisze.
— Wobec tego muszę ci oznajmić coś takiego, czego dotąd mówić nie chciałem. Reis effendina nakazał mi wprawdzie, abym ciebie słuchał, ale równocześnie polecił mi kategorycznie, abym nie dopuścił do tego, byś narażał swoje życie. Tym razem nie mogę się na plan twój żadną miarą zgodzić.
— A cóż zrobisz, jeśli się bez twego
Strona:Karol May - Niewolnice.djvu/103
Ta strona została uwierzytelniona.
99