się tych ludzi było dla mnie niespodzianką, lecz bynajmniej nie miałem zamiaru uchodzić za człowieka bojaźliwego, i dlatego w dalszym ciągu odpowiadałem już hardziej.
— Allaha trudno pytać, — rzekł szorstko — a ciebie łatwo, i dlatego odpowiadaj wyraźnie!
— Kto zmusi mnie do mówienia, jeśli zechcę milczeć?
— Ja!
— Kto ty jesteś?
— To ciebie nic nie obchodzi!
— Więc i ciebie nie nie obchodzi moja osoba. Idź zatem tam, skąd przyszedłeś.
Wydarłem Ben Nilowi z ręki niepróżny jeszcze garnek, usiadłem i zacząłem spokojnie, jakgdyby nic się nie stało, wydobywać zgiętym palcem ostatki kleju z garnka. To im zaimponowało. Kiedy zaś potem zacząłem nawet szlachetnym zwyczajem Beduinów wylizywać garnek, zawołał dowódca:
— Na proroka, nie widziałem jeszcze takiego człowieka! Słuchaj-no, ty Saduku
Strona:Karol May - Niewolnice.djvu/115
Ta strona została uwierzytelniona.
111