Strona:Karol May - Niewolnice.djvu/40

Ta strona została uwierzytelniona.

nos jakiegoś człowieka. Nie wiedziałem zrazu, kto to był i czy się zabił, czy tylko omdlał. Wziąłem go za głowę, ażeby zbadać żyłę pulsową na skroni i dotknięcie to było w skutku zupełnie niespodzianie, bo człowiek ten krzyknął głośno, zerwał się i popędził przed siebie, na szczęście nie ku studni, lecz w przeciwnym kierunku. Pośpieszyłem oczywiście za nim. Susy długich nóg jego wydawały mi się prawdziwie „selimowemi“, i byłby mi umknął niezawodnie, gdyby się nie potknął o kamień, i nie upadł na ziemię. Rzuciłem się na niego natychmiast i ścisnąłem go za gardło, ażeby nie mógł krzyczeć. Nie ruszał się i nie bronił. Obmacałem twarz jego, ponieważ było za ciemno, bym wzrokiem mógł rysy rozpoznać. Rzeczywiście nie omyliłem się. Odjąłem mu rękę od gardła i powiedziałem:
— Mów pocichu, Selimie! Czyś ranny?
Na dźwięk mojego głosu zerwał się znów czem prędzej i odpowiedział:
— To ty, effendi? Chwała Allahowi,

36