Strona:Karol May - Niewolnice.djvu/55

Ta strona została uwierzytelniona.

— Czy nie byłoby lepiej sprowadzić żołnierzy odrazu i tutaj z nimi zaczekać? Stąd przecież prędzej przybiegniemy do ciebie, niż z obecnego ich stanowiska.
— Dobrze, ale pamiętaj, że na twoją głowę kładę, żeby się zachowywali zupełnie cicho.
Wrócił, a ja zacząłem schodzić ze skały. Strzelby ze sobą nie wziąłem, bo rewolwery mi wystarczyły. Musiałem jednak zachować ostrożność, gdyż był to biały dzień i łatwo mogli mnie zobaczyć.
Górne schody skały były tak niskie, że z łatwością dostałem się na przedostatni stopień. W połowie drogi usłyszałem głosy pod sobą. Rozmawiający znajdowali się nad studnią, tuż obok skały, więc nie mogli mnie dostrzec.
Położyłem się na najniższym stopniu i posunąłem się naprzód aż na samą krawędź. Spojrzałem ostrożnie wdół. Wielbłądy leżały wpobliżu ze spętanemi nogami, a trzej mężczyźni klęczeli i rozkopywali studnię. Słyszałem, co mówili.
— Czy wiesz na pewno, że tu jest

51