Strona:Karol May - Niewolnice.djvu/67

Ta strona została uwierzytelniona.

W tej chwili powrócił szeik. Słyszał ostatnie słowa, i rzekł z miną strapioną:
— Musimy się wyrzec ognia, bo nic nie znalazłem. Życzę ci, żeby choć nadzieja schwytania tego niewiernego nie zawiodła. Czy go chcesz dostać w swoje ręce dlatego, że się buntuje przeciw Ibn Aslowi, czy też z osobistych powodów?
— Mam z nim osobiste rachunki.
— Powiedz mi, jakie. Jestem waszym dalulem[1], i mogę wam w waszych zamiarach dopomóc.
Odstawił strzelbę i usiadł przy nich na ziemi. Mokkadem spełnił jego życzenie w taki sposób, że mi włosy na głowie stawały. Opowiadał okropne historje, których ja miałem być bohaterem, i przedstawił mnie jako zbiorowisko wszelkich występków i złości.

Allah! — zawołał szeik. — Taki człowiek, to właściwie nie człowiek, ale chyba djabeł, bo posłuchajcie: Kiedy Allah stworzył Adama, chciał go djabeł naśladować i stworzył istotę, mającą wprawdzie postać człowieka, lecz duszę djabła.

  1. Przewodnik, opiekun.
63