Następnie powaliłem go i ścisnąłem oburącz za gardło. Przez kilka chwil wywijał rękami i nogami, poczem legł bez ruchu. Włożyłem w usta dwa palce i świsnąłem przeraźliwe, poczem podniosłem oba odrzucone rewolwery.
Stało się to wszystko z szybkością błyskawicy. Trudność mojego położenia w czasie walki z przeciwnikami zwiększało to, że musiałem zwracać uwagę także na szeika. Ten jednak nie zdołał dotąd żadnego jeszcze ruchu wykonać. Siedział, jak posąg, i wpatrywał się we mnie. Niesłychane osłupienie, malujące się na jego twarzy, mogło mnie w innej sytuacji pobudzić do śmiechu.
— O Allah akbar! — Boże wielki! — zajęczał, wstając powoli i wskazując na tamtych dwu. — Kto ty jesteś i co ci uczynili ci mężowie, że ich pięścią zabijasz, jako Kaled psy swoje?
— Kto ja jestem? — odrzekłem. — Przecież już powiedziałem. Jestem tym, o którym ci opowiadali.
— Giaur... chrześcijaninem?...
— Tak.
Strona:Karol May - Niewolnice.djvu/70
Ta strona została uwierzytelniona.
66