Strona:Karol May - Niewolnice.djvu/89

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nazbierałem go, jadąc ciągle za drugimi i zsiadając za każdym razem.
— W takim razie zdałeś sobie wiele trudu zupełnie niepotrzebnie. Czyż nie pojmujesz, że dla nas niebezpiecznie rozniecać teraz ogień? Taki dym czuć zdaleka, choć go jeszcze nie widać. Gdyby teraz nadszedł Ibn Asl i rozłożył się tam na dole obozem, woń spalonego gnoju łatwoby nas mogła zdradzić.
— Nie pomyślałem o tem. Przebacz!
Leżeliśmy w zagłębieniu wzgórza, a jeńcy z nami. Na wzgórku stała warta, mająca zwracać pilnie uwagę na południowy zachód. Ponieważ byłem przyzwyczajony ufać sobie więcej, niż drugim, poszedłem ku straży. Za mną nadszedł także onbaszi. Znał pustynię, więc sądził, że mi dopomoże.
Po pewnym czasie wszedł księżyc na niebo i rzucił światło swoje na przeciwległe wzgórza skaliste. Ciemne niższe miejsca można było dobrze odróżnić od wyższych, jaśniejszych. Około godziny dziesiątej zauważyłem wdali jakiś ruch,

85