do pomocy. Ale mu się to nie uda; poprowadzę was drogą, na której spotkanie się jest niemożebne.
— Jestem ci wdzięczy, za zamiar, lecz nie mogę skorzystać z tego.
— Dlaczego? To dla twojego bezpieczeństwa!
— Jak mógłbym schodzić z drogi człowiekowi, którego chcę pochwycić? Teraz, kiedy już wiem, że na mnie czatuje, nie pochwyci mnie na pewno. Gdyby ich nawet stu było — mam nad nimi przewagę w doświadczeniu i w podstępie. Nietylko im nie ustąpię, lecz będę ich wprost szukał. Pozostawiam ci, oczywiście, samemu do rozstrzygnięcia, czy chcesz narażać się na nieuniknione przytem niebezpieczeństwa.
— Zostaję przy tobie, effendi! Nie mów o tem więcej! My zawdzięczamy ci tak wiele — jak mógłbym cię opuścić! Ale mówisz o szukaniu ich. Skąd wiesz, gdsie znajdują się nieprzyjaciele?
Czyż nie powiedziałeś sam przedtem, że znalazłem łowców niewolników, choć nie wiedziałem, jaką drogę obiorą? Tu jest o wiele łatwiej, aniżeli tam; mam przewodnika.
— Czy masz mnie na myśli? Ja niemam w tej sprawie żadnego zdania; nie mam pojęcia, gdzie mielibyśmy ich szukać.
— Nie ciebie mam na myśli, lecz dżelabiego.
Strona:Karol May - Niewolnice II.djvu/102
Ta strona została uwierzytelniona.
100