Strona:Karol May - Niewolnice II.djvu/12

Ta strona została uwierzytelniona.

knuje przeciwko niemu. Zauważyłem, że nasi gospodarze udawali, jakoby mocno zasnęli, i nie poruszali się wcale. Poszedłem za ich przykładem; oddychałem równo i głęboko, jak człowiek we śnie pogrążony. Ben Nil chrapał nawet trochę, nie wątpiłem jednak, że i on udawał. Wszyscy czterej leżeliśmy tak blisko siebie, że dwaj nie mogli szeptać ze sobą tak, żeby drudzy nie słyszeli. Nie mogliśmy się jednak widzieć. Gwiazdy wprawdzie świeciły, ale światło ich docierało na dno wadi tak słabe, że trudno było haik odróżnić od rumowiska skalnego. Przeczuwałem, że obydwaj łowcy niewolników zechcą się z sobą porozumieć, ponieważ zaś nie mogło to nastąpić w naszej obecności, należało przypuszczać, że się oddalą. Uprzedzając ich prawdopodobny zamiar, przysunąłem się do Ben Nila przyłożyłem mu usta do ucha i szepnąłem: „leż“ Nie odpowiedział nic, lecz dotknął mojej ręki swoją, ażeby mi dać znać, że polecenie zrozumiał. Następnie poczołgałem się przed siebie, aby wielkim łukiem wydostać się poza łowców, i usiadłem za wystającą naprzód skalną krawędzią. Po chwili czekania usłyszałem jakiś szmer cichy. Był to dowódca bandy i jego towarzysz, którzy na czworakach posuwali się naprzód Kiedy mnie minęli, poczołgałem się dalej za nimi, dopóki nie zauważyłem, że się zatrzymali i usiedli obok siebie na ziemi. Przysunąłem się wtedy do nich tak blisko, że głowa mo-

10