— Mnie się zdaje, że ten, który stał na warcie i nie miał żadnych rozkazów do wypełnienia, nie zasługuje na tak surową karę.
— A jakże, bez pozwolenia wygadał się przed wrogiem, z jego więc winy zginęli dwaj żołnierze i Ibn Asl uciekł. Pomyśl zatem, jakich ja mam ludzi pod swojem dowództwem! Można ich utrzymać w karności jedynie jak najsurowszem postępowaniem.
— A ja, postępując z nimi łagodnie, wcale nie naraziłem się na żadną nieprzyjemność.
— No tak, miałeś ich zaledwie przez krótki czas, ale wnet zaczęliby ci z pewnością skakać po głowie. Ja ich znam! I oni mnie znają również. Ci dwaj przestępcy wiedzą dobrze, co ich czeka...
— Czy istotnie każesz ich stracić?
— Najpewniej.
Możliwe, że emir miał słuszność, ale ja myślałem inaczej, zwłaszcza, że żal mi było tych dwu biedaków. Molestowałem więc emira tak długo, dopóki nie rzekł:
— A więc daruję życie tym drabom. Niech mi znikną z oczu natychmiast!
— Poczekaj, emirze, wcale nie spodziewałem się, że tak zrobisz. Jeżeli się coś robi, to nie tak od niechcenia, połowicznie, lecz dokładnie i dobrze. Darujesz im życie i równocześnie ich przepędzasz! Czy to ma być ułaskawienie? No, pomyśl sam!
Strona:Karol May - Oko za oko.djvu/102
Ta strona została uwierzytelniona.
100