Strona:Karol May - Oko za oko.djvu/108

Ta strona została uwierzytelniona.

dziwą rozkoszą pławi się w zbrodni, nie można mieć litości, choćby jedną nogą był już nad grobem. Widocznie i emir myślał i czuł, jak ja, bo spoglądał na starca z wyrazem prawdziwego obrzydzenia; wkońcu przemówił tonem niezwykle surowym:
— Szukałem cię bardzo długo, ty najświętszy z pomiędzy fakirów, a zawsze zdołałeś mi się wymknąć. Obecnie przyszła nareszcie chwila, w której wymierzę ci zasłużoną karę.
— Żądam innego sędziego! — odrzekł Abd Asl.
— Niema na świecie sędziego, któryby ukarał surowiej, niż ci się należy. Czy to będę ja, czy kto inny — wszystko jedno. Wszak twoje zbrodnie liczą się na setki! Tysiące ludzi zawdzięcza ci niewolę, śmierć lub nędzę swoją i swoich rodzin. Ileż to wsi puściłeś z dymem, ilu wymordowałeś niewinnych ludzi! A mimo to udawałeś zawsze świętego, pozwalałeś się czcić i szanować, jako godny największego uwielbienia, marabut. Na szczęście, należy to wszystko do przeszłości. Obecnie nowa era nastanie w twem istnieniu. Poślę cię tam, gdzie dawno już należało ci się zasłużone miejsce, — do piekła!
— Nie masz prawa zabijać mnie — jęczał stary.
— O, nietylko ja, ale i wielu, bardzo wielu innych miało ku temu prawo, i za grzech poczytać im trzeba, że z prawa tego nie korzysta-

106