Strona:Karol May - Oko za oko.djvu/111

Ta strona została uwierzytelniona.

przyjaciel, wielki fakir el Fukara, niech patrzy, jak go sobie wydzierać będą żarłoczne bestje.
— Łaski!... Łaski!... Tylko jedno słowo!... — jęczał skazaniec, gdy go chciano uchwycić.
— Co? — zapytał emir, dając znak, by się jeszcze wstrzymano, a Abd Asl zwrócił się teraz nie do niego, lecz do mnie:
— Effendi, jesteś chrześcijaninem i nie powinieneś pozwolić, ażebym zginął tak straszną śmiercią. Wstaw się więc za mną, wyjednaj mi łaskę Jestem przekonany, że emir uczyni zadość twej prośbie...
— Nie zasłużyłeś na to — odparłem w przekonaniu, że emir nie zrobiłby dla mnie tak wielkiego ustępstwa.
— Czy koniecznie musiałem na to zasłużyć? Czy nauka twoja nie jest nauką miłości, łaski i miłosierdzia? Tłumaczyłeś to mi dokładnie w czasie bytności w Siut.
— I wkrótce potem zwabiłeś mnie podstępnie do jaskini, abym tam marnie zginął.
— Nie zważaj na to, lecz na przykazania twej wiary, ażeby twój Jezus, gdy zejdzie na świat sądzić żywych i umarłych, i dla ciebie był łaskawy
— Milcz! — rozkazał mu emir, sądząc zapewne, że może zechcę się wstawić do niego za skazańcem. — Effendi nic dla ciebie uczynić nie może, bo bezwarunkowo mu nic nie przyrzekam. Związać!

109