Strona:Karol May - Oko za oko.djvu/125

Ta strona została uwierzytelniona.

sny worek z wodą, ale nie chciałem go się pozbawić, postarałem się więc o inny, napełniony dostatecznie, i przyczepiłem go do siodła.
Gdy już ostatni z oddziału oddalili się, pojechałem, ale nie za nimi, lecz w kierunku maijeh. Nie wiedziałem dokładnie, gdzie fakir leżał, ale mogłem go łatwo odnaleźć po śladach które żołnierze zostawili, wlokąc po trawie Abd Asla na stracenie.
Wielki, oczywiście we własnem pojęciu, przyszły Mahdi leżał tuż nad bagnem, pokrytem grubą warstwą gnijącej roślinności, wśród której spoczywały olbrzymie krokodyle bez ruchu, nasycone widocznie żerem niecodziennym. Abd Aslowi mógł zazdrościć każdy śmiertelnik, któremu dają zazwyczaj jeden tylko grób, a on miał ich kilkanaście...
Fakir popatrzył na mnie z śmiertelną nienawiścią, a w ciemnej jego twarzy malowała się zwierzęca wprost wściekłość, podczas gdy spieczone wargi szeptały niezrozumiałe wyrazy przekleństw i obelg. Ręce miał związane za plecami, a na pokaleczonych okropnie nogach roiły się miljardy owadów, zadając mu istne katusze. Zsiadłem z wielbłąda, przeciąłem powróz i, uwolniwszy mu ręce, podałem worek z wodą i nieco żywności. Mogło to wystarczyć na kilka dni. Fakir patrzył na to wszystko, nie odzywając się ani słowem.
— Masz tu, żebyś nie zginął z głodu i pra-

123