Strona:Karol May - Oko za oko.djvu/19

Ta strona została uwierzytelniona.

nas czekało koło dżezireh Hassanji, nie byłbym tak tkliwy.
— Przypuszczam, że nie zechcesz dodatkowo zemścić się na nim.
— Bądź spokojny o to, effendi. Stary, śmierdzący szakal jest dla mnie tak wstrętny, że brzydziłbym się dotknąć go nietylko ręką, ale nawet nożem.
Zbliżyliśmy się do studni na taką odległość, że obecni koło niej mogli nas poznać.
— Effendi, effendi! — dały się słyszeć wyraźne głosy. — Effendi i Ben Nil! Allahowi cześć i chwała, a nam zbawienie! Wrócili! Cali i żywi!
Prawie wszyscy obecni wybiegli naprzeciw nas, krzycząc z wielkiej radości, jak dzieciaki. Omal nas nie ściągnęli z wielbłądów, a potem ściskali nam ręce kolejno, czego im nie broniłem, bo nie było to ujmą dla mnie. Ludzie ci naprawdę byli do mnie serdecznie przywiązani, co mnie cieszyło ogromnie. Sam reis effendine nie wzbudzał w ich sercach takiej radości i wesela, gdy spotkał się z nami na Wadi el Berd. Oczywiście, trzeba im było opowiadać o wszystkich przejściach od ostatniego widzenia się z nimi, wprzód jednak chciałem się dowiedzieć, jak im się wiodło; usiadłem, a najstarszy askari, któremu oddałem dowództwo, zaczął:
— Wszystko poszło jak najlepiej, effendi,

17