chałem więc prosto. Wokół ani jednego światełka, nie było też czuć w powietrzu dymu, mogłem tedy być pewny, że Ibn Asla tu niema. Stanąwszy, dałem hasło, naśladując głęboki głos hieny. Brzmiało to mniej więcej jak słowa: „ommu, ommu!“ ale, niestety, nie otrzymałem żadnej odpowiedzi, i dopiero po kilkakrotnem powtórzeniu, bliżej lasu, usłyszałem:
— Effendi?
— Ja — odrzekłem, zatrzymując wielbłąda.
— Proszę bliżej.
Postąpiłem parę kroków naprzód, gdy wtem stanął koło mnie tęgi mężczyzna i, przypatrując mi się uważnie, rzekł:
— Tak jest, poznaję cię. Zsiądź z wielbłąda, zaprowadzę cię do emira!
— Daleko?
— O, dosyć. Emir rozstawił długi łańcuch żołnierzy na posterunkach, abyś się nie błąkał w poszukiwaniu za nami.
— Dobrze, zaprowadź mnie do posterunku, który jest najbliżej emira! Zostawię tam wielbłąda i dalej udam się pieszo.
Zapytałem w drodze przewodnika, czy nie spostrzegli Ibn Asla, na co mi odpowiedział twierdząco. Ibn Asl przybył jeszcze po południu i rozłożył się obozem na południowym końcu maijeh.
Strona:Karol May - Oko za oko.djvu/32
Ta strona została uwierzytelniona.
30