Strona:Karol May - Oko za oko.djvu/42

Ta strona została uwierzytelniona.

di! Ten położyłby kilkunastu odrazu, a w pierszym rzędzie ciebie...
— E, e, mnie nawetby nie zobaczył, bom nie głupi pokazywać się tam, gdzie kule fruwają. Od tego mam przecie ludzi, którym doskonale płacę, więc obowiązani są iść w ogień, nie oglądając się, czy i ja to samo robię. Nie jest to brak odwagi z mej strony, lecz trzeźwe, rozsądne wyrachowanie, i na wypadek, gdybyśmy się z nimi zetknęli, byłbym stał w takiej odległości, gdzie kule nie sięgają, jeżeli wogóle może być o nich mowa, bo ja wciąż twierdzę, że do tego by nie doszło. Zobaczysz zresztą, jak to będzie, gdy się pojawią.
— Oto właśnie ważniejsza rzecz. Uważaj, żebyś się nie spóźnił z przygotowaniem na jego przyjęcie! Doniosłem ci, że ma przybyć w godzinę po modlitwie porannej do Dżebel Arasz Kwol, i z pewnością dotrzyma słowa. Wobec tego oddział, który chcesz wysłać, musi stąd wyruszyć jeszcze przed północą.
— Dobrze, zaraz wydam rozkaz wymarszu. No, a ty jesteś zdania, że ludzie mogą się ukryć w suchem korycie potoku i nikt ich nie zauważy?
— Bez wątpienia. Miejsce to po kilku minutach drogi w głąb rozszerza się w wygodną kotlinkę, zarośniętą gęsto krzewami, gdzie można się ukryć znakomicie. Jeden tylko o brzasku będzie czuwał na szczycie skały i zobaczy ka-

40