głem już zdaleka zauważyć ich zbliżanie się. Przeszli koło mnie swobodnie i z hałasem, nie zauważywszy mnie, bo siedziałem ukryty wysoko na zboczu. Gdy już minęli mnie, zsunąłem się ze swoimi ludźmi pocichu wdół i udałem się aż do ujścia — do kotlinki. Tu łowcy niewolników poczęli swobodnie szukać sobie miejsca do wypoczynku, śmiejąc się przytem i dowcipkując. Najbardziej jednak w dobrym humorze był szeik el beled, który rozkoszował się zgóry nadzieją łupu i docinał innym, odgrażając się żartobliwie, że im nic nie da. Jak się później dowiedziałem, Ibn Asl przyrzekł mu znaczną część łupu, niestety, dostało mu się zupełnie co innego
Gdy się poczęło rozwidniać, szeik oznajmił swym poddanym, że pójdzie rozejrzeć się po okolicy. Wbrew memu przypuszczeniu, nie wdrapał się na skałę, by stamtąd mieć rozległy widok, lecz udał się w kierunku wejścia, to jest wprost na nas.
— Skryć się! — rozkazałem żołnierzom, usłyszawszy jego kroki wpobliżu, i sam przykucnąłem za krzakiem tak, że żadną miarą nie mógł mnie spostrzec; dopiero, gdy zbliżył się o jakie dwa kroki ode mnie, wyskoczyłem z za krzaka i obydwiema rękami chwyciłem go za gardło:
— Ręce mu tylko związać, a nogi zostawić wolne — rozkazałem asakerom, którzy wlot
Strona:Karol May - Oko za oko.djvu/50
Ta strona została uwierzytelniona.
48