sam dół, który był dla mnie wykopany przez ciebie.
— Ależ na Allaha, to jakaś straszna pomyłka! Przybyłem tu jako twój przyjaciel, aby w razie potrzeby być ci pomocnym, gdyż uwielbiam cię i podziwiam twoją zdolność i mądrość.
— A ci tam, w liczbie czterdziestu, są także moimi przyjaciółmi, co?
— Naturalnie. Zebrałem ich w okolicy Hegazi i przyprowadziłem do twojej dyspozycji, przeciw twoim wrogom.
— Chciałeś powiedzieć przeciw twoim jeńcom. No, no, dziękuję ci, nie potrzeba mi żadnych posiłków. Poco jednak skryłeś się tutaj?
— Ażeby ciebie tu oczekiwać. Dziwię się, jak możesz mnie posądzać, jakoby ludzie, których mam ze sobą, pochodzili z bandy Ibn Asla...
— Milcz, — przerwałem mu — poznałem się na twojej obłudzie, skoro cię pierwszy raz zobaczyłem, kiedy to pożyczyłeś Ibn Aslowi konia! To właśnie cię zdradziło. A kiedy przybyłem do ciebie na łódce z Ben Nilem, wtedy zapewne pojęcia o tem nie masz — rozmawiałem już z reisem effendiną na jego okręcie i oskarżyłem cię przed nim. On jednak był dla ciebie równie uprzejmy, jak i ja, a to właśnie w tym celu, aby za twoją pomocą wciągnąć tu w zasadzkę Ibn Asla. To udało się nam doskonale, dzięki twej głupocie, no i nieuczciwości. Ibn Asl jest tu, jak sobie tego życzyłem, ale jest tu
Strona:Karol May - Oko za oko.djvu/52
Ta strona została uwierzytelniona.
50